Jedziemy do Maroka, bo nie kupiliśmy lampy w Iranie. W sumie 9 czy 10 dni – 1 dzień w Madrycie, 6 w Maroko i 2 w Barcelonie.
Dziś rano Madzia zawiozła nas ( ja i Nel) do Poznania i po odprawie w dłuuuugiej kolejce i odrobinie paniki z mojej strony, że nie zdążymy - w sennej atmosferze doleciałyśmy do Madrytu. Opcja dojazdu do miasta metrem jest bardzo długotrwała i kosztowna ( 14,50 na dwie osoby). Trzeba było jechać jednak autobusem na plac Cibelles. Hostel los Arcos jest dość paskudny i okno naszego pokoju wychodzi na klatkę schodową , ale znakomicie położony w samym centrum. Może to i lepiej z tym oknem, ostatnio mieliśmy balkon i pól nocy pod naszymi oknami trwała głośna impreza. Co noc. Tak więc nie narzekam, to tylko jedna noc.
Po obiedzie obleciałyśmy co się dało – od pałacu królewskiego, po muzeum Prado ( ale tylko z zewnątrz, bo nie mamy czasu za bardzo). Wypiłyśmy po lampce wina na targu San Miguel i kupiłyśmy trochę sera i oliwek. Teraz grzecznie w strojach wieczorowych wylegujemy się , bo jutro chcemy wcześnie wstać i oblecieć co się jeszcze da. Po południu lecimy do Rabatu.
Zima tu straszna, wieczorem było ze 12 stopni... Słońce.