Ranek wstał słoneczny i Etna powitała nas w całej swojej krasie. Dziś jednak pogoda nieustannie nas zaskakiwała i już przy śniadaniu mieliśmy piękny pokaz ulewy z gradem. Gdy deszcz przestał zacinać jakoś przedostaliśmy się do naszego samochodu i wyjechaliśmy z Taorminy. Potem przez 3 godziny jeździliśmy po dziwnych drogach próbując okrążyć Etnę od północnej strony. Po obejrzeniu jednak stada kóz i dwóch świń w tym jednej w kółka ( !) wjechaliśmy na drogę bitą, a raczej wybitą co naszemu nowemu samochodowi zdecydowanie się nie podobało. Zawróciliśmy , a potem gonieni przez deszcz różnymi drogami dotarliśmy do Enny. Po kilkunastu minutach krążenia po Ennie , w porywistym wietrze próbowaliśmy zwiedzić cokolwiek i zwiedziliśmy w pierwszej kolejności patisserię, gdzie wypiliśmy kawę oraz muzeum archeologiczne ( ja i Nel) , bo było to jedyne otwarte miejsce, gdzie nie wiało i była toaleta. Pan z muzeum był zdecydowanie zdziwiony widząc jakieś dziwne zbłąkane kobiety w swoim cichym i bezludnym miejscu pracy.
Gdy dowiało nas do samochodu, nie miałyśmy ochoty z niego wysiadać i Nel dowiozła nas do Cefalu – w chmurach, deszczu a czasami słońcu. Cefalu przywitało nas zatłoczonymi ulicami i wielkimi falami na morzu. Po oczekiwaniu na naszą gospodynię ( długo to trwało) wyszliśmy na kolację, którą urozmaiciła nam z kolei burza z piorunami i ulewny deszcz. A teraz wieje i wieje...