Dziś , jak ostatnio mamy to z w zwyczaju, wstaliśmy rano i pobiegliśmy do pobliskiej knajpy, czynnej 24h na szybkie śniadanko. Poprzedniego wieczora zakupiliśmy w jednym z licznych biur rozsianych po całym mieście , wycieczkę po lasach mangrowych itp. Jak nam powiedziała miła pani – najpopularniejszą wśród turystów. Kosztowała całe RM 90 ( RM stoi prawie tak samo jak zł, ceny różnie, niektóre rzeczy tańsze, np. jedzenie , ale alkohol i papierosy bardzo drogie – ostatnio Halka kupowała paczkę, a tutaj na wszystkich są piękne zdjęcia ukazujące bądź zaraczone rozprute gardła i zamęczone noworodki. Halka wybrała takie ze wstrętnym językiem).
Tak więc samochód przyjechał po nas i wyruszywszy na północny kraniec wyspy, znaleźliśmy się w uroczej zatoczce, skąd zabrały nas łodzie. Pierwszym przystankiem była rybia farma – zwiedzaliśmy taka w Wietnamie, tutaj jednak mieli cudne płaszczki – w tym jedna ogromną. Potem obejrzeliśmy pływające małpy, orły i jaskinię , w której miały być nietoperze, ja jednak nie widziałam żadnego. W całym międzyczasie pływaliśmy szybką łodzią ( naprawdę szybko) po kanałach wśród mangrowców, gdzie udało nam się zobaczyć dużą jaszczurkę i jednego węża, a także po morzu. Naprawdę wycieczka bardzo nam się spodobała.
Moja nóżka za to ponownie uszkodziła się wczoraj na plaży i doprawiła podczas wieczornego spaceru na kolację, bo Halka z niewiadomych względów zaciągnęła nas chyba kikla kilometrów w miasto. Na dodatek wczoraj przemierzyłam straszne odległości w upale szukając pralni ( Horodyski miał to zrobić, ale wraz ze swoim przyjacielem poszli spać w porze obiadowej i spali snem kamiennym, zgadnijcie dlaczego).
Dziś więc po powrocie z wycieczki siedzę sobie spokojnie w naszym guesthousie , popijam gorącą herbatę ( bo oczywiście dla dopełnienia wszystkiego boli mnie gardło – tak zawsze działa na mnie klimatyzacja).