Po nocy spędzonej, jak się okazało w apartamencie ( powiedzmy, ale tak twierdził właściciel), ale całkiem wygodnie, pojechaliśmy na lotnisko, gdzie też spotkaliśmy naszych współtowarzyszy podróży. Samolot opóźnił się trochę, ale nam w niczym to nie przeszkadzało i nadal nie przeszkadza. Siedzimy sobie teraz na Heathrow – a ja robię się coraz bardziej senna. Kontrole przeszliśmy staranną, a mnie, a konkretnie moje ręce i buty przebadano na okoliczność materiałów wybuchowych. Może nie wszystko zrozumiałam, ale chyba nie pytali, kiedy się myłam po raz ostatni. Kontrola wypadała zresztą negatywnie, co nie zmartwiło miłej pani ze służb lotniskowych. Nikogo za to nie interesowały moje fiszbiny w staniku, które tak starannie obmacano w Warszawie. Co kraj to obyczaj.
Czekamy. Odlot o 18.50 tutejszego czasu.