Rano jak zwykle padało. Zygmunt twierdzi, że przywiodłam go do krainy deszczowców... W ulewnym deszczu , co stało się już chyba tradycją, poszliśmy na stare miasto, które utraciło przez to trochę swojego uroku. Na pocieszenie pozwiedzaliśmy jakieś kościoły – mam ich już serdecznie dość. Zanim usadowiliśmy się w autobusie Simple Express ,który miał zawieźć nas do Tallina, obeszliśmy ogromny targ mieszczący się obok dworców. Masa wszystkiego , ale nic, oprócz czarnego chleba nie rzucało na kolana.
Uwiędliśmy za to z zazdrości jadąc przez podtalińskie przedmieścia, na widok osiedla umiejscowionego pośród sosen , z cudnymi drewnianymi domkami... Chcę taki mieć! I w takiej okolicy!
Mieszkamy w hostelu Tłusta Gośka. Horodyski na jego widok, chciał wsiadać z powrotem do taksówki i gnać przed siebie. Sypiące się schody, odrapane drzwi, sypiące się ściany i dziwne okna. Ale to tylko pozory zachowywane, jak sądzę z uwagi na urzędników skarbowych. Można poczuć się jak w czasach prohibicji, gdy za zgniłą fasadą działały ukryte piękne lokaliki z wyszynkiem ( tak przynajmniej pokazują w TV). Hostel wewnątrz jest piękny, czysty i zadbany. Nasz pokój mieści się obok pokoju wspólnego i sauny.
Jutro ruszamy w Tallin, choć dziś zrobiliśmy już mały rekonesans konsumując kolację.... jutro tez urodziny Horodyskiego, więc muszę się postarać... No cóż, nie zawsze świeci słońce....