Od niedzieli rano leje. Po południu przyjechaliśmy do naszego hotelu pełni wiary, że pójdziemy na kolacje i w ogóle w Wilno by night. Niestety lało jak z cebra, więc zalegliśmy w ciepłych łózkach i praktycznie, z małą przerwą spaliśmy do rana. A rano – lało jak z cebra. Nie daliśmy jedna za wygraną i po zakupieniu drugiego parasola ruszyliśmy na wędrówkę po Wilnie, a w zasadzie po knajpach. Poznawaliśmy miejsca, w których byliśmy podczas poprzedniego pobytu tutaj,a także niestety – Zygmunt, który znany jest ze swojej wielkiej miłości do miejsc kultu wszelakiego , ciągał mnie znów bez umiaru po milionie kościołów. Uległam, bo na zewnątrz lało, niestety...
Pod wieczór wyszło słońce i z tej radości Horodyski zaciągnął mnie … do katedry. Na pocieszenie poszliśmy do knajpy, w której onegdaj uraczono nas lodami wielkości wiaderka, ale niestety – to se ne vrati!