Ostatni dzień w Delhi upłynął pod znakiem pospiesznych zakupów na Main Baazar. Niestety sklep w hotelu Hari Piorko , w którym jest wszystko to, co na ulicznych straganach, tylko w cenach kilka razy mniejszych – był w niedzielę zamknięty. Poszliśmy zjeść w restauracji, w której facet mówi po polsku ( ponoć był 4 lata w Polsce w szczecinie i Poznaniu), ale pomimo rekomendacji LP, jedzenie było takie sobie. Najwięcej jednak czasu spędzaliśmy na przesiadywaniu w naszej knajpie, w której jedzenie jest najlepsze ( śniadania średnie) i tanie i leniwym spoglądaniu za życie poniżej. Fascynujące.Po wydaniu większości pieniędzy pojechaliśmy tuk tukiem pod India Gate. Na miejscu, jak się okazało mieszkańcy Del;hi z okazji niedzieli urządzili sobie wielki piknik. Jak to w Indiach, każdy swoje śmieci zostawiał tam, gdzie siedział , więc wyobraźcie sobie jak to wszystko wyglądało. Pomaszerowaliśmy pod Parlament – wyglądał imponująco – niestety otoczenie – jak na Indie klinicznie czyste i zadbane i tak nie uchroniło się przed chwastami i śmieciami leżącymi tu i ówdzie... Zwiedziliśmy też sklep z rękodziełem hinduskim – same piękne rzeczy –w większości bez porównania z bazarowymi, ale ceny nie były indyjskie, tylko BARDZO europejskie. 100 euro za dwa słoniki z marmuru, to jednak trochę dla mnie za dużo.Wróciliśmy do hotelu i po wypiciu tego i owego i spakowaniu się położyliśmy się na chwilę, bo o 2.00 wyruszaliśmy na lotnisko..