Nongriat 7.11
Dzień nie zaczął się dobrze – jak pisałam poprzednio w końcu dotarliśmy do internetu, ale była to droga przez mękę. W końcu ok. 11.00 dotarliśmy do hotelu i wyruszyliśmy w stronę wioski Nongriat. Jakoś na początku nie pasowała nam droga , chociaż wskazała nam ja babka z naszego hotelu i oczywiście skłóciliśmy się z Horodyskim straszliwie. W okolicy cementowni napotkaliśmy jednak czterech facetów przyglądających się grupce białych i zatrudniliśmy ich jako przewodników. Na szczęście ( moje ) po kilku kilometrach zeszliśmy z szosy i weszliśmy na kamienne schody przecinające dalej w kilku miejscach szosę, która, jak to szosa w górach wiła się w dół zbocza. Ścieżkę nie jest łatwo znależć, ale zaczyna się ona po ok. 1 – 2 km po minieciu cementowni, tuż przed miejscem, gdzie szosa zaczyna się wić w dół zbocza. Schody są troche zasośnięte. Idąc dalej szosą, można je zauważyć tez później. Schody biegły początkowo przez łąki, ale za to widok był niesamowity – na dolinę i Bangladesz. Po jakimś czasie, gdy zeszliśmy w dół zagłębiliśmy się w dżunglę. Droga biegła naprawdę stromo, a gdy schody kamienne, zamieniły się w betonowe, odremontowane w 2007 roku – zaczęły nas trochę boleć nogi – mnie kolana – bo droga stał się bardziej męcząca. Wioska Tyrna mijana po drodze zaskoczyła nas bardzo, była piękna, bardzo czysta z mnóstwem ogródeczków , dzieci i kościołów. Potem dowiedzieliśmy się, że w Tyrnie działa polski misjonarz, który jednak przyjeżdża tylko w niedzielę, na co dzień funkcjonuje w Shillong. Właściwie można taksówka dojechać do Tyrny, a stamtąd jest chyba ze 4,5 km do Nopngriat. Trzeba odszukać drogę koło kościoła katolickiego i szkoły i iść w dół.
Ide spać, dokończę jutro – wokół mnie szumi swoimi dziwnymi odgłosami dżungla...
Jest 5.40 -
Z wioski Tyrna, gdzie koniecznie trzeba zapytać się o drogę , schody są strasznie strome i wąskie, jedynym sposobem jest schodzenie bokiem. Potem dotarliśmy kolejno do dwóch metalowych wiszących mostów – fajna zabawa. Obok jednego z nich jest bardzo stary Żywy most – ale już nieużywany. W końcu dotarliśmy do Nongriat. Tutaj jest niesamowicie, las, rzeka, mosty, które obejrzeliśmy, cała atmosfera- głosy z lasu i szum rzeki . Halka z Krzyśkiem szli pierwsi i załatwili nam fajny nocleg – Halka stając na wysokości zadania wyhaczyła dwóch młodych Hindusów spod Bombaju i wraz z nimi wynajęliśmy pokoje, a w zasadzie cały domek – bo pokoi jest tu dokładnie 4. Spędziliśmy bardzo fajny wieczór – jeden z nich jest informatykiem, drugi fotografem – ich przewodnikiem jest chłopak z Tyrny – chodzi tutaj bardzo często – to nie to co nasi chłopcy spod cementowni... Oto jego dane: Wesley Majaw , tel. 019856271718, , wesleymajaw@yahoo.com
Gdy zapadł zmrok – poszłyśmy z Halka ścieżką w las – potem wyłączywszy latarki, księżyc świecił tak mocno, że w zasadzie latarki nie były potrzebne , a zwierzęta dawały koncert.
Potem siedzieliśmy przed domkiem i gadaliśmy – tym bardziej intensywnie, że wypilismy to i owo, a głównie indyjską whisky.
Spędziliśmy tam jedną noc – rano zjedliśmy śniadanie przygotowane przez nasza gospodynię – makaron, jajka i herbata z mlekiem – i rozpoczęliśmy mozolne wspinanie w górę. Mimo naszych obaw – jakos poszło dobrze i do Tyrny – pomimo że robiliśmy bardzo często odpoczynki – doszliśmy w jakieś 2,5 – 3 godziny. Przed samą Tyrna są bardzo strome schody i naprawdę wymagają sporo wysiłku – tym bardziej dla mieszczuchów – takich jak my.
Za Tyrną złapalimy taksówke do Cherrapunjee i po obiedzie , który tam zjedlismy – jeepa do Shillong i stamtąd do Guwahati. W Guwahati byliśmy ok.20.00 i po dłuższych po9szukiwaniach znależlismy hotel – za 650 rupii. Nasz pokój ze szczególna atrakcją – w nocy obudził nas pan szczurek...
Taksówki tutaj to głównie Suzuki Marutti – takie małe piździki i biorą do nich tylu pasażerów, ilu się zmieści – my jechaliśmy w 6 osób, ale miejscowi jeżdżą i w 9. Kosztuje to na krótkich trasach ok. 10 rupii.