04.11 Załatwiona przez Horodyskiego przyjemnośc to trekking w Fambong Lho Wildlife Sanctuary ( 3000 rupii za 4 osoby ze śniadaniem i lanczem, cały dzień).
Zygmunt upodobał sobie do załatwiania tych naszych wycieczek biuro podróży położone niedaleko naszego hotelu – trzeba tylko pomaszerować stromą ulicą kilkaset metrów. Właściciel oprócz 2m kwadratowych, biurka, krzesła i stosu strych gazet posiada plakaty zachwalające urodę Sikkimu. Posiada jeszcze nadto wielkie zdolności do języka angielskiego i chociaż z pewnością mówi o wiele lepiej ode mnie, śmiem twierdzić, że ja jestem bardziej zrozumiała. Miałam zresztą możliwość przetestowania swoich umiejętności na Stev`ie z Hollywood , California ( tak się przedstawił) , mężczyźnie w wieku lekko pół średnim , którego zapoznałyśmy z Halką oczekując przed biurem naszego niezrozumiałego organizatora wypraw.
A więc doszliśmy do tego biura o umówionej godzinie. Czekało na nas śniadanie – placki z ziemniakami – nawet niezłe, ale zabójcze o godz. 8.00. Po godzinnym oczekiwaniu wpakowalismy się do taksówki , która wywiozła nas do wspomnianego Fambong. Miły człowiek zaprowadził nas do chaty na wzgórzu, skąd można było obserwować widok na wysokie Himalaje i nawet przez chwilę widzieliśmy fragmenty szczytów. Poza tym widok był na chmury i mgłę. Spędziliśmy trochę czasu oczekując i wpatrując się hipnotycznym wzrokiem we wspomniany widok, ale nic to nie dało. Poszliśmy ścieżką w dżunglę i bardzo nam się to podobało. Upaprani do kolan gliną wróciliśmy na obiad – pyszny zupełnie, chociaż bardzo prosty – ryz, ziemniaki, kurczak, sos z imbirem, warzywa – podany naprawdę pięknie przez naszego miłego człowieka. Wróciliśmy do domu i dzień uwieńczyliśmy pszczółką – my z halką, a chłopy – piwem...
Nasz ostatni dzień w Gangtok poświęciwszy zwierzętom i wybraliśmy do Zoo, położonego 8 km od miasta. Wstep – 30 czy 50 rupii + 10 za auto+ 10 za wejście na wieżę widokową z widokiem, a jakże – na Kanczendżangę. Nic takiego, ale białe wilki bardzo nam się podobały, a dzieci - czerwone pandy – akurat karmione przez opiekuna miodem były wspaniałe.
Po powrocie do miasta kontynuowałyśmy z Halką zwiedzenie rozmaitych sklepów – głównie sportowych, co było równie pouczające. Nadto posiedliśmy mądrość życiową, o której nigdzie nie było napisane, a którą przekazujemy potomnym – zanim weźmiecie taksówkę w Gangtoku – sprawdźcie cennik- często wywieszony na tejże. My, jak się okazało przepłacaliśmy cały czas, no, ale nauka kosztuje. Cennik na zdjęciu.
Na wyjazd w niektóre rejony potrzeba dodatkowego permitu a w zasadzie zgłoszenia , co załatwia biuro podróży – bo nie można jechać tam samemu – jest tak np. z wyjazdem nad jezioro Tsomgo. My w końcu zrezygnowaliśmy, bo jazda w jedną stronę to co najmniej 3 godziny, a na miejscu można właściwie przespacerować się tylko kilka kilometrów nad jeziorem i to, jak sprytnie zauważyłyśmy z Halką – droga biegnącą brzegiem jeziora. Mamy chyba dość jazdy jeepami.
Dzień zakończyliśmy - oprócz zwykłego pszczółkowania, wizytą w herbaciarni i zakupem herbaty Sikkim, którą uprzednio degustowaliśmy. W herbaciarni poznaliśmy również Francuzkę z Reunion – kobietę strasznie gadatliwą, z którą zaczęliśmy rozmowę na temat herbaty Sikkim i poprzez poruszenie kwestii lingwistyki, turystyki na Reunion, Francji i Europy , skończyliśmy kilku zdecydowanymi uwagami na temat przewodnictwa Polski w Unii w ogóle i kryzysu euro w szczególe. Bardzo pouczające spotkanie.
Następny dzień spędzimy na podróży do NJP jeepem i Guwahati, dokąd wyruszamy nocnym pociągiem.