Na dworzec kolejowy w Delhi udaliśmy się w znakomitych nastrojach – po wspaniałym obiedzie spożytym w knajpie na dachu przy Main Str. , przespanych kilku godzinach, prysznicu i produkowaniu przez jakiś czas. Na szczęście zachowaliśmy się jak dziadek Zubczewski swego czasu – bo przybyliśmy dwie godziny wcześniej. Pociąg już stał. Znaleźliśmy nasze miejsc – niestety przy kiblu. Nosy jednak mają to do siebie, że przyzwyczajają się szybko, tak więc po chwili i powytwarzaniu wszystko było w zupełnym porządku. Po jakiś czasie zaczęli złazić się współtowarzysze podróży. Rośli jak na drożdżach i po chwili nie groziła nam już samotność. W większości byli to młodzi mężczyźni, bardzo grzeczni, ino chcieli jechać do Varanasi. W naszym boksie mieściło się 6 leżanek, dwie pod sufitem i dwie na dole były nasze. Właściciel pozostałych dwóch wraz z małżonką pojawił się później. Poszturchał trochę towarzystwo i wywalczył rozłożenie środkowych łóżek. Jego zona zaraz wkomponowała się w jedno. My z Halka wskoczyłyśmy na górę. Przez całą podróż i Zygmunt i Krzysiek mogli cieszyć się towarzystwem Hindusów, bo obsiedli ich ze wszech stron, nawet Halka trochę skorzystała, bo przez dobry kawałek nocy na jaj wyrku tez kwitł jeden facet, ale w końcu sobie poszedł. Ja miałam względny spokój, bo pozwoliłam położyć na swoim łózko dwie torby. Nie wiem jak, ale jakoś przetrwaliśmy noc, chociaż miałam powygniatane to i owo, bo kuszetki były niezbyt miękkie. Generalnie jednak wcale nie było tak źle, pociąg był prawie czysty ( w Polsce jeździłam brudniejszymi) , a toaleta nawet całkiem porządna, w szczególności biorąc pod uwagę fakt, że pociąg zapchany był do granic możliwości i wszystko było zajęte tak, że nie było gdzie postawić nogi- dosłownie. Przedarcie się do toalety stanowiło nie lada wyczyn!
W upale i razem z milionem pielgrzymów wysiedliśmy w Varanasi. Oczywiście zamówionego transportu z naszego hotelu nie było i wzięliśmy taksówkę, a potem z samozwańczym przewodnikiem poszliśmy krętymi uliczkami do hotelu Suraj Goesthouse. Miał on dobre recenzje na kilku portalach, ale okazał się zupełnym nieporozumieniem. W holu było brudno i wszędzie były odchody królików, które miały stanowić atrakcję hostelu. Pokoje były masakryczne ze ścianami we wzór zacieków i jednym oknem , w którym zamiast szyby była folia. Łazienki straszne, aczkolwiek w jednej powitał nas wesoły karaluszek. Zygmunt pobiegł w świat, dorwał naszego przewodnika, który zaprowadził nas do fajnego hostelu przy ghacie, gdzie palą zwłoki – pokoje z widokiem na Ganges. Łazienki bardzo fajne , a w naszym pokoju jest nawet balkon.
Na dachu wypróbowaliśmy hotelową restaurację, ale jedzenie nie było specjalne, a czekaliśmy na nie ponad godzinę. Teraz mamy sjestę – wszędzie widzimy jak domy stroją się na Diwali – żółtymi aksamitkami i światłami... Dzieci puszczają latawce i strzelają petardami. Idziemy w miasto. Halka kazała założyć trapery ze względu na wszechobecne gówienka. Jesteśmy bardzo posłuszni.