Wczoraj wieczorem pomimo zmęczenia wybraliśmy się na plac cos zjeść, ale Horodyski był w paskudnym humorze ( głodny), a sprzedawcy bardzo zdesperowani - więc nic nie wyszło z naszego jedzenia na placu, które zresztą wcale takie cudowne nie było. Dziś za to wybraliśmy się na kolacje nie na plac, ani nie na deptak, tylko na ulicę równoległą do deptaku, brama obok poczty, na której nie było prawie w ogóle turystów, za to były fajne knajpki z białymi kafelkami w marokańskie wzory, metalowe stoliki i krzesła, ostre żarówki i Marokańczycy wpatrzeni w mecz piłki nożnej Maroko - Algieria ( Algieria właśnie prowadzi 1:0). Za niecałe 100 dirhemów zjedliśmy po sałatce jako entree , kiełbaski baranie, kotlety jagnięce i grillowaną baraninę - jestem teraz objedzona - ale było to znacznie lepsze od jedzenia na placu.
Dziś szwendaliśmy się po suku ( my mówimy - na sukach) - zwiedziliśmy też co nieco, Horodyski marudził - najpierw bo prowadził mnie do któregoś z ogrodów, ale zgubił się i chciał mi wmówić, ze to moja wina. Potem bo był glodny od wczoraj .Jednak poszliśmy ( pokłóceni) na kebab ( bardzo dobry zresztą ) , a Horodyski po obiedzie położył się i pospał, wiec humor miał lepszy, dał się wyprowadzić znów pomiędzy stragany. I tak dzień minął nam na niczym.
Poza tym mieszkamy znów w naszym hotelu Cecil - w bramie przy placu, ale jest tu dość spokojnie, a w tym samym zaułku jest kilka hoteli, które wyglądają równie miło. W naszym jest częściowy remont - składa się on z dwóch połączonych riadów - w zasadzie remont jest prawie na ukończeniu, a po jego zakończeniu będzie tu naprawdę fajnie. Pokój z łazienką i śniadaniem kosztuje 300 dirham czyli ok. 100 zł.