Nadeszła pora na zwiedzanie, bo w końcu po to tu przyjechaliśmy. Naszym celem na dziś było San Gimignano , położone w odległości kilkunastu kilometrów od Varny. Dotarliśmy na miejsce – Ja z Zygmuntem połówka samochodu, Dominik z Magdą autostopem. Miasteczko jest prześliczne z znajduja się w nim przede wszystkim wieże, stare mury, prażące słońce pomiedzy murami, tysiące sklepików z durnostojkami po 50 euro, restauracje, masa gelaterii z cudownymi lodami i , czego ukryć się nie da – nieprzebrane tłumy ludzi. Pochodziliśmy pomiędzy tym wszystkim przez jakieś dwie godziny i postanowiliśmy udać się do Volterry - albo razem, o ile chłopaki znajdą odpowiedni autobus, albo tylko ja z Magdą, która bardzo do Volterry chciała pojechać (Twilight).
Czy można zgubić się w małym miasteczku? Owszem. Nigdy nie zgubiłam się ani w lesie, ani w wielomilionowej metropolii i nie miałam problemów z kierunkiem. Tutaj jednak, problemem okazało się istnienie kierunku nie tylko w prawo lub lewo, ale także na wprost. Oblazłyśmy z Magda w poszukiwaniu samochodu cała starówkę od zewnątrz. Pot lał się z nas wiadrami. Miałyśmy dość, a samochodu znaleźć nie mogłyśmy. Problem polegał na tym, że nie będę nic mówiła. Nie pomogło mi to jednak za bardzo w znalezieniu samochodu. Pamiętałam ulicę, która szliśmy i miejsce, gdzie postawiłam auto. Wiedziałam również, ze było to dość blisko od jednej z bram. problem polegał na tym ,ze nie mogłam ulicy tej umiejscowić. W końcu usiadłyśmy na ławce w cieniu. Stała ona pod murami na wzgórzu i wiatr ochłodził nas trochę. Podeszłyśmy do bramy, która pamiętałam, że nią wchodziłyśmy. po krótkich oględzinach, okazało się ,że można iść nie tylko w prawo i lewo, lecz również na wprost, schodkami…
Resztę dnia spędziłam w basenie i pojechałam tylko po chłopaków do pobliskiego Certaldo, do którego przyjechali autobusem. Zygmunt jechał na siedzeniu obok mnie, a Dominik w bagażniku. Te smarty, to całkiem pojemne autka.
Wieczór spędziliśmy z Judytą na wożeniu Ryśka po włoskich szpitalach i aptekach, robieniu kolacji i jedzeniu tejże wspólnej kolacji – przy świecach, ciemna nocą. Potem graliśmy w kalambury, w których Marek okazał się najlepszy…