To był dzień wypoczynku. Bo w końcu niedziela. Wyspaliśmy się. Wykapaliśmy się w basenie. Znowu wykapaliśmy się w basenie. w końcu ja z Magdą pojechałyśmy do miasta po zakupy. W okolicy widziano Lidla. Lidl miał nas gdzieś i w niedziele był zamknięty. Tak więc Judyta z towarzystwem pojechali do Sieny, a my wykapaliśmy się w basenie i poszliśmy na spacer do Varny, gdzie obejrzeliśmy z bliska oliwki i oleandry oraz jeden kościół. Potem w miejscowym sklepie kopiliśmy wodę oraz miejscowe wino. Głód zaglądał nam w oczy. Dominik podjął inicjatywę i wyruszyliśmy do Castelfiorentino, a tam po miłym spotkaniu z chyba miejscowymi Polkami kopiliśmy ( take away- jedyne wyrażenie jakie znała pani w sklepo – knajpie) pizze, placki z szynką i lazanię oraz chleb ( panna – to nasze nowe słowo). Potem nabyliśmy jeszcze gelato ( nauka prawidłowej wymowy pistachio). Lody skonsumowaliśmy na ławce w parku, gdzie mialam branie i Włoch w wieku matuzalemowym tłumaczył mi zawiłości włoskiej emigracji lat 70 – tych do Kanady. Po włosku oczywiście. Zrozumiałam wszystko i przetłumaczyłam mojemu tępemu synkowi… W każdym razie brak możliwości weryfikacji sprawił, że nadal myślę, że wszystko zrozumiałam… Nadto dokonaliśmy wstępnego rozpoznania, ustalając miejsce kawiarenki internetowej, bo nasza Varna jest czarna dziurą i końcem świata, gdzie internet nie dotarł.
Po obżarciu się straszliwym poszliśmy wykapać się do basenu. Wieczorkiem nasze dzieci w godzinach niedozwolonych robiły w basenie jakieś straszne rzeczy, a potem piliśmy wino i graliśmy w rożne karciane gry. Sa one jednak bardzo skomplikowane i niekoniecznie wszystko rozumiałam , ale było wesoło. w każdym razie jedna wygrałam razem z Markiem, chociaż nie dostrzegał umówionego znaku …