Dzis zostalysmy porwane. Jako, ze porwanie dla okupu odpada, ze wzgledow oczywistych - porwal nas ktos zafascynowany nasza uroda i czarem. O 6.20 pod hotel podjechal bialy seat - hioszpanski odpowiednik polskiej czarnej wolgi. My w skowronkach wsiadlysmy, gdy krzyknal ''Ronda' bo w srodku siedzial autentyczny Andaluzyjczyk ( tak nam sie wydawalo). Samochod ruszyl w ciemna noc. ksiezyc wisial nisko na niebie... Odezwal sie telefon - Andaluzyjczyk pokrzykiwal, a nastepnie zawrocil.
''Podroz sie skonczyla'' - powiedzial. Zasmial sie cicho. A nastepnie wrocil spod miejscowosci nerja po nasza przewodniczke, ktora zapomnial zabrac z Almunecar. Busik z turystami na prozno czekal po hotelem w Nerji...
I to na tyle. facet ocenil, iz nasza uroda mu jednak nie odpowiada.
Po trzech godzinach wyladowalismy w Rondzie, gdzie zwiedzalysmy zabytki ciekawe i nie... Na koniec - degustacja wina. Dobre, ale malo.
Stara Ronda lezy na bardzo wysokiej skale, ktora polaczona jest z reszta swiata mostem, wyjatkowo wielkim i wysokim. W jednym z parkow odwiedzilysmy tez stara kopalnie ( nie wiem czego), w ktorej stopniami , wewnatrz skaly , schodzi sie na sam dol jaru, gdzie plynie zielono-niebieski strumien i panuje mily chlod.
W sumie dzien nalezy uznac za udany, pomimo dziwnych rysunkow, ktore napotkalysmy w kosciele. No, dla mnie jakos dziwne... Zdjecie zamieszcze niebawem.
Ciag dalszy jutro. Bo jutro rano - Alhambra...
A Sonia ma 15 urodziny!