Luang Prabang prawdę mówiąc, pomimo to, ze naprawdę jest urokliwe - nieco zwiodło moje oczekiwania. Nie ma cichego, sennego miasta, ale jest pełne turystów, głośne miasto nastawione na turystykę - tylko i wyłącznie.W każdym razie tak wygląda stare miasto. Sam Luang jest dużym, normalnym azjatyckim miastem, ale nie mieliśmy za bardzo okazji go obejrzeć. Stare miasto w każdym razie stanowi swoista enklawę...
Z Laosem, który oglądaliśmy przez ostatnie kilka dni Luang Prabang nie ma nic wspólnego. Ma za to ( a może szkoda , ze ma) wspaniale cukiernie, pyszne pieczywo i jedzenie. Wczoraj, zaraz po przyjeździe,kiedy to umieściliśmy się w pięknym pensjonacie o kolonialnym wyglądzie w cichej uliczce prowadzącej do Mekongu, popędziliśmy do piekarni na rogu na cudowna kawę ( oboje ) i ciasto i lody ( ja). Tutaj w Laosie kawa jest bardzo paskudna i nie do picia, tak ze ostatnie dni na śniadania piliśmy herbatę - Lipton, bardzo bezpiecznie. Wczoraj tez zgrzeszyłam okrutnie wciągając trzy ciasteczka, dziś lody i ... mam nadzieje, ze to nie koniec. W kazdym razie kupiliśmy bilet na jutrzejszy wieczorny autobus do Vientiane , a do wieczora będzie jeszcze dużo czasu... Oprócz pysznego jedzenia Luang Prabang wyróżnia się nadto wielka ilością watów czyli świątyń. ja wysiadam po obejrzeniu jednej ( wszystkie są takie same), ale Zygmunt zachował się jak typowy Japończyk i obleciał z aparatem chyba wszystkie. Ja jednak odmówiłam, bo nie chciałam mieć powtórki z Wilna, kiedy to mój drogi mąż zabrał mnie na wycieczkę po wszystkich wileńskich kościołach. Zrezygnowaliśmy z wycieczek do pobliskich jaskiń i wodospadów, albowiem biorąc pod uwagę ilość turystów i ilość biur oferujących wycieczki w te miejsca, muszą tam być tłumy...
Dzis też , jak pisałam spotkaliśmy wszystkich naszych towarzyszy podróży , z którymi jechaliśmy z Wietnamu, nawet nasza gadatliwa Amerykankę, ale Jolki - nie. Zostawiłam jej wiadomość w hotelu, może ja dostała, a może nie . Tutejsi hotelowi nie rozumieją dokładnie nic...
W Luang Prabang jest tez duży nocny targ, na którym można kupić wiele rzeczy, a przede wszystkim wyroby tkackie. Wczoraj mój cudowny mąż wytargował dwa bieżniki z jedwabiu za piękną cenę, a dziś, co prawda nie na nocnym targu, doprowadził prawie do łez Laotankę targując z nią duży obrus. Ten to albo ma talent, albo miał żydowskich przodków...
On tu siedzi kolo mnie i komentuje.
Komentarzy jego przytaczać nie będę, bo są niecenzuralne....