Jesteśmy coraz to lepsze w targowaniu się ( no i kto by pomyślał), więc dokonałyśmy różnych zakupów drobnych, bo na duże nie posiadamy miejsca. Obiegłyśmy tę część medyny, której do tej pory nie widziałyśmy. Dotarłyśmy tez do słynnych garbarni. Mi zapach nie przeszkadzał – spodziewałam się czegoś znacznie gorszego, ale Nel cierpiała strasznie. Współcześni garbarze być może i używają takiej techniki jak kiedyś ( no i tego krowiego moczu), ale za to wielu z nich chodzi w kaloszach zintegrowanych ze spodniami. Oczywiście znów nie robiłyśmy zdjęć jedzenia, a jadłyśmy dziś dobre rzeczy ( Nel coś na ch). Wina leży po stronie Nel, bo obiecała, że będzie pamiętać... Nel jednak jest przeziębiona, więc jej wybaczam. Zwykle to dopada mnie na wyjeździe, ale tym razem mi się chyba upiekło...
O zachodzie słońca wspięłyśmy się na pobliskie wzgórze skąd podziwiałyśmy panoramę Fezu...