No, dziś jesteśmy z siebie strasznie dumne, bo potargowałyśmy się znakomicie.
Najpierw jednak wyprawiłyśmy się z Meknes – najpierw petit taksi na dworzec. W zdumienie wprawił nas zatrzymany na ulicy taksówkarz, bo policzył nam za kurs jak należało tj. 10 dirhamów. Byłyśmy strasznie zdumione, że nie chce nas naciągnąć ...
W Fezie błądziłyśmy dość długo w poszukiwaniu naszego riadu, w końcu okazało się, że kierowca wysadził nas nie tam, gdzie trzeba. Jak to mamy w zwyczaju obleciałyśmy część medyny, pałac królewski dookoła ( no foto) i jeden park. W związku z tym lataniem chyba, puściłyśmy się na szerokie wody i postanowiłyśmy coś kupić. Oglądałyśmy różne rzeczy w końcu jednak zachęcone przez miłego kupca , który udzielił nam pierwszej lekcji targowania się( kalkulator i pouczenia – no, a teraz ty daj cenę , ale małą , a ja dam wyższą – bardzo to było odkrywcze, ale nauka okazała się wyjątkowo skuteczna) – po kilku minutach zakupiłyśmy kapo-obrus dla Nel. Straszne z nas wiadomo co z tym targowaniem, jedna lepsza od drugiej, no, ale nauka nie poszła w las... Na drugi ogień poszły lampy i wytargowałyśmy jedną całkiem do rzeczy. Było bardzo wesoło, chwytanie się za głowę, machanie rękami i wzmianki o zbrodniczych zamiarach męża w przypadku wydania zbyt wielkich pieniędzy. No, ale lampa jest. Jutro szukamy obrazka dla Nel.
W międzyczasie trafiłyśmy też do nie bardzo ładnej restauracji, w której podano nam bardzo dobre jedzenie , w przeciwieństwie do wczorajszej, z pięknym tarasem nad placem w Meknes – w której jedzenie było beznadziejne. Kupiłyśmy też kilka magnesów i jakieś przyprawy. Mają tu piękne berberyjskie dywany, niestety nie do zapakowania...
Załączę zaraz jakieś zdjęcia tego, co zostało po jedzeniu – niestety zawsze zapominamy o zrobieniu zdjęcia przed, no ale co tam – niech też będą po...