I tak nadszedł dzień ostatni. Wymeldowaliśmy się z hotelu i pojechaliśmy na Gare Midi, skąd mieliśmy autobus na lotnisko ( 5 euro, ale kupione przez Internet wcześniej, 17 euro w autobusie przed odjazdem). Mieliśmy też dużo czasu, bo samolot odlatywał wieczorem.
Bruksela duża nie jest i w zasadzie wszystko co chcieliśmy już zostało obejrzane, a więc aby zapełnić wolne chwile, najpierw pojechaliśmy do ogrodu botanicznego, bardzo ładnego, ale zajmującego obszar wielkości znaczka pocztowego. Z tego tez powodu oglądanie wszystkich pięknych zresztą roślin nie było zbyt długie. Z barku laku wywiodłam więc potem Horodyskiego do dzielnicy Marolles i było to fajne....
Najpierw pchli targ na placu Jeu de Balle - spędziliśmy tam kilka godzin, zjedliśmy lunch , a ja powzdychałam nad niezliczona ilością rzeczy, które mogłabym kupić, ale nie miałam na nie miejsca...
Podczas któregoś z poprzednich spacerów znalazłam jeden sklep, w którym były starocie budowlane – wyposażenie łazienek, drzwi, okna, zdobienia, kuchnie węglowe, kominki i milion innych cudnych rzeczy.... Gdybym przyjechała samochodem, byłabym stracona...
Tu było więcej drobnicy, ale dusza mi łkała na widok miedzianych rondli, których nie miałam jak przewieźć. W sumie Horodyski wynalazł jedynie album ze starymi pocztówkami( na co mu to???) i do kompletu ( dwie rzeczy z 5 euro) zbiór akwarelek domorosłego ( lub domorosłej) malarki, gdzieś z okolic 1930 roku – sadząc po napisach z tyłu. Obie te rzeczy zmieściły się w małym plecaku, a więcej miejsca nie było w naszym bagażu z uwagi na wielką ilość belgijskiej czekolady, która nabyliśmy dla dobra naszej rodziny.
Po uczcie duchowej poleźliśmy pod i do Palais de Justice, gdzie Horodyski poobserwował kolegów po fachu, w pięknych czarnych togach z długim białym krawatem i szalikiem powiewającym z tyłu i wykończonym również białym futerkiem. Sam budynek = zaniedbanie +5, a w środku strasznie imponująco, ale raczej w średnim stylu. Ha, ponoć w tym miejscu kiedyś stała szubienica...
Dodatkiem do widoku adwokatów była panorama Brukseli i winda , która zawiozła nas ponownie wprost do serca Marolles. Na sam koniec pooglądaliśmy dawne wiezienie, pewnie po to, aby wprawić się w dobry humor.