20.11
Po uporządkowanym Lomboku, który przejechaliśmy z góry na dół i z dołu do góry – Flores wydaje się nam całkiem inna – bardziej zielona, bardziej dzika, ludzie są innej urody , rośliny jakby tez innej, a śmieci w większej ilości.
Naszym celem stał się wysoko położony Ruteng – prawdopodobnie po naszych przeżyciach pogodowych z Labuanbajo. Nie wiem czy było tam 33 stopnie, ale ludzie z naszego hotelu tez narzekali na temperaturę , a przed wieczorem grzmiało i zbierało się na burzę – aczkolwiek deszczu nie było.
W każdym razie tutaj jest przyjemne 25 st i mieszkamy w okropnym hotelu Rimma. Z zewnątrz nie jest taki zły,ale zbudowany jest z drewna i słychać jak na drugim jego końcu ktoś korzysta z toalety. W ogóle stanowi labirynt zejść stromych schodów. Łóżka w pokojach są straszne i chyba wygodniej było mi na podłodze promu na Flores. Toalety są – co tutaj dziwne – niezbyt czyste i w ogóle miejsce jest dołujące, może przez bardzo słabe żarówki z zimnym światłem w pokojach.
Droga pomiędzy Labuanbajo i Rutengiem jest cudna -przez góry ( patrz Włochy) i bardzo nam sie podobała. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w warungu ( nie wiem czy tutaj to tez nazywa się warung ) tutaj można je poznać po jedzeniu malowniczo wystawionym w oknie .
Wczoraj pojechaliśmy na małą wycieczkę – obejrzeć pola ryżowe i nad wodospad. Widok na
pola byłby imponujący, gdyby nie to, że zerwał się wielki deszcz ,który w 5 minut zapełnił wszystkie kanały i ściekał kaskadami ze wszystkiego wokoło. Na szczycie wzgórza, z którego widać pola znajduje się kaplica Matki Boskiej Niewiemjakiej, a prowadzi do niej piekna droga ze stacjami Drogi Krzyżowej – to naprawdę fajnie wygląda. My jechaliśmy bemo – i dobrze, bo idąc przemoklibyśmy na wskroś. W bemo nie ma wycieraczek, a na dodatek pojazd zaczął przeciekać w jednym miejscu, więc mieliśmy dusze na ramieniu gdy pokonywaliśmy zakręty na wąskiej drodze z jednej strony zaopatrzoną w przepaść , pod górę, po której na dodatek płynęła rzeka deszczu. Wolińscy poddali się, a mu uzbrojeni w kapelusze i peleryny wyleźliśmy i pomaszerowaliśmy oglądać deszcz nad ryżowymi polami i kaplicą.
Potem pojechaliśmy kilka kilometrów w stronę Labuanbajo obejrzeć naprawdę fajny wodospad płynący jakby kamienną rurą. Widok był świetny, a byłby jeszcze lepszy gdyby nie śmieci naniesione przez wodę i strzaskany tyłek Halki, która zaliczyła bliskie spotkanie ze śliskim liściem.