Rano zwlekliśmy się i po sniadaniu kierując się na miejsce,które wskazał nam pan od autobusów - złapaliśmy pojazd na lotnisko - za 20 dirham . Poprzedniego dnia słyszałam jak facet z naszego hotelu tłumaczył naszym znajomym Niemcom ( tym z wycieczki), ze autobus nie kursuje i trzeba zamówić taksówkę. Dlatego tez poleźliśmy na przystanek przy placu, aby zassie gnąc języka.
I teraz czas na podsumowanie;
1. Na dziewczyny ( czyli laski) mówią w Maroku gazelle
2. Po tygodniu ma się ochote poobgryzać wyciągnięte ze wszech stron ręce
3. Jedzenie najlepsze jest w knajpach, gdzie jedzą miejscowi , ale za to knajpy nie grzeszą urodą. Niemniej jednak nasza osatania pomimo białych kafli i metalowych krzeseł była bardzo kolonialna ( jest to ostatnia restauracja idąc od placu - ma w repertuarze kilka menu za ok. 50 - 70 dirham)
4. Na prowincji jest gorzej niż w Marrakeszu - chyba, że pojedzie się w miejsca nieturystyczne , jak sądzę, ale nie wiem bo nie byłam
5. Jest to jeden z niewielu krajów ( albo i jedyny ) , z których , gdy wyjeżdżaliśmy powiedzieliśmy : „ nigdy więcej” - pomimo jego niewątpliwych uroków
No, ale teraz jesteśmy w Madrycie i po pierwszym rekonesansie bardzo nam się podoba - czysto i nikt nie chce „ łan dirham” . Jutro ruszamy na zwie3dzanie Palacio Real.
Dziś na naszej ulicy odkryliśmy knajpki bardzo fajne - jedną z flamenco, ale jesteśmy teraz zmęczeni, a dzis do naszego menu del Dias wypiliśmy po lampce wina, a Horodyski na lotnisku zakupił whisky ( pije i mówi błeee - mnie tez napoił , więc zupełnie pasuję na dziś…
Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy bowiem normalny sklep i zakupiliśmy rzeczy niezbędne jak colę i żelki oraz szklanki do whisky…