Nie podoba nam sie swit w Hiszpanii. Jest, przede wszystkim BARDZO wczesnie. >Jechalysmy jednak na wycieczke z naszego hotelu, i wyjazd zaplanowoano na 6.05. Sniadanie 5.30... po prostu masakra. Nel, jako obyta na internetem komorkowym, sprawdzila nam pogode i okzalao sie, ze bedzie bardzo zimno. Poubieralysmy sie w spodnie i polary i jak na razie bylo nam w autobusie bardzo dobrze, bo zaraz poszlysmy spac. Po 4 godzinach wysadzono nas w Cordobie przy rzymskim moscie, ktory spodobal nam sie od pierwszego wejrzenia. spodobal nam tez sie widaok z amostem. A potem bylo coraz lepiej. Spotkanie z przewodnikiem zaplanowano dopiero na 12, tak wiec ruszylysmy przez most, na ktorym panowal niepodzielnie swiety Rafael,patron miasta. Przypominal mi inne anioly, te z mostu aniolow w Rzymie. Za mostem stoi inny obelisk, z ktorego Rafael ma lepszy widok na miasto... Zachlysnelysmy sie ogrodami Alcazaru - i same nie wiedzialysmy co podziwiac- niby rosliny zwyczajne, ale pomimo to... Nel chciala wyrywac chwasty, a mi zamarzyla sie posada ogrodnika...
Ania zas bardzo spieszyla sie na spotkanie z naszym przewodnikiem. Wystarczylo, ze uslyszala, ze ma na imie Enrique... Nie ukrywam, ze i mnie Enrique kojarzyl sie odpowiednio. nassz Enrique olkazal sie bardzo milym starszym panem, ktory zaprowadzil nas do Kosciola -Meczetu Mazquita - Catedral. Zadne zdjecie nie odda przestrzeni , swiatla i powietrza, ktore mozna odnalezc w srodku. Zgodnie orzeklysmy, ze Granada ze swoja katedra powinna sie schowac - najlepiej za jedna z osmiuset ilus kolumn ...
Naszym szczesciem przyjechalysmy do Cordoby w maju, bo wlasnie teraz odbywa sie tu konkurs na najpiekniejsze patio , a my zostalismy przez Enrique oprowadzeni po tych najpiekniejszych. Zazdrosc skrecala nam wnetrznosci. Obowiazkowo maszerwoalysmy tez po przepireknych uliczkach starego miasta i dzielnicy zydowskiej i strasznie nam to wszystko sie podobalo.A obiad sporzylysmy na innym pieknym patio...